Kwiecień 2008
Pierwsze żarówki przestały świecić 7 kwietnia 2008 r. o godzinie 21.30. Sześć godzin później Szczecin i okolice pogrążyły się w ciemnościach, czyli w blackoucie, którym zasłynęliśmy w całej Polsce
Temperatura wahała się w okolicach zera. Śnieg zaczął padać wieczorem. Ciężki, mokry, lepki. Tego samego dnia wieczorem śnieg zerwał linię Golczewo-Recław. Dwie minuty po północy padła pierwsza główna linia zasilająca Szczecin. O 3.30 to samo stało się z drugą. Trzy rezerwowe już leżały na ziemi. Miasto i okolice pogrążyły się w ciemnościach.
Rano wielu zakładów pracy nie mogło pracować. Późnym popołudniem prąd pojawił się w pierwszych mieszkaniach w centrum. Wieczorem był niemal wszędzie. Gdy szczecinianie dawno już zapomnieli o kłopotach, tysiące ludzi w okolicy Goleniowa wciąż żyło w ciemnościach. Dla mieszkańców wsi Święta bohaterem stała się mała kopareczka do kopania rowów. Lekki pojazd na gąsienicach przejechał przez bagna (sprzęt wojskowy nie dał rady) i postawił słupy. Do ostatniej dotkniętej megaawarią miejscowości prąd wrócił po dziewięciu dniach.
Dlaczego doszło do tak gigantycznej katastrofy? Energetycy zwalili winę na pogodę. Mokry śnieg obciążył linie, które się zerwały. Spadł też na drzewa, które połamały się i runęły na przewody. Powołana przez wojewodę Rada ds. Bezpieczeństwa Energetycznego wytknęła jednak, że do klęski przyczyniły się też wieloletnie zaległości inwestycyjne (znamienne, że choć mokry śnieg padał też po niemieckiej stronie granicy, tam awarii nie było).
Na zdjęciu - konferencja prasowa sztabu kryzysowego.
Wszystkie komentarze