Kto kocha Colleoniego? Ktoś wyrył na cokole serce.
Do zakończenia II wojny światowej ta rzeźba, jako ozdoba kolekcji kopii wzorcowych rzeźb (oryginalny pomnik stoi w Wenecji) pokazywana była w Muzeum Miejskim, skąd jako mienie poniemieckie trafiła do Warszawy. Tam żaden reprezentacyjny plac nie wchodził w grę: XV-wieczny włoski najemnik ani historycznie, ani stylistycznie nie pasował do stolicy. Trafił więc na dziedziniec stołecznej Akademii Sztuk Pięknych. Studenci pierwszego roku męczyli się, szkicując go, a w nocy chętnie przemalowywali koniowi genitalia.
15 lat temu m.in. na łamach ''Wyborczej'' rozpoczęła się dyskusja na temat jego powrotu. Intencje były takie: odebrać Warszawie to, co kiedyś było szczecińskie, przywrócić miastu kawałek jego historii.
W 2001 r. Szczecin podpisuje umowę z ASP w sprawie przekazania kopii pomnika Colleoniego. Trzeba zapłacić za odlew kopii z kopii, który zostanie w Warszawie.
Colleoni wrócić na swoje miejsce nie może. Dziś tam, gdzie stał przed wojną, jest widownia Teatru Współczesnego. Pomnik na pl. Lotników w 2002 r. odsłonili Guardo Colleoni, praprapra... wnuk Bartolomea oraz ówczesny prezydent Szczecina Edmund Runowicz.
Runowicz powie, że to moment przełomowy, że tak manifestujemy szacunek dla podwójnego rodowodu miasta, z którym się już pogodziliśmy, że nie odcinamy się już od niemieckiej historii Szczecina.
Ale zaraz pojawiły się zarzuty, że taki pomnik nic nie mówi o tożsamości miasta i że to za drogo kosztowało.
-Przecież Colleoni nie funkcjonuje w Szczecinie jako pomnik, tylko jako rzeźba, która tu była i tu wróciła- dziwi się Maciej Słomiński. -Owszem, można zastanowić się nad miejscem, bo teraz jest źle wyeksponowany. Plac, który dla niego powstał, jest za duży.
I wzdycha: -Może wyszliśmy na tym jak Zabłocki na mydle?Warszawa ma nowego Colleoniego odlanego z brązu, a do nas wróciła rzecz nieprzystosowana do stania na powietrzu, stąd są problemy z konserwacją.
Fot. Cezary Aszkiełowicz / AG
Wszystkie komentarze