Pierwsza transatlantycka wyprawa kajakowa miała miejsce w 2011 r.
Fot. Andrzej Kraśnicki jr / Agencja Gazeta
Olek pokonał wówczas trasę prowadzącą po najkrótszym odcinku oceanu, pomiędzy Afryką a Ameryką Południową. W ciągu 99 dni przepłynął z Dakaru w Senegalu do Fortalezy w Brazylii.
Aleksander Doba
I to była jedyna z trzech podróży, którą zrealizował w pełni samodzielnie, bez wsparcia z zewnątrz. Na zdjęciu poniżej, rozładunek kajaka ze statku w Dakarze.
Fot. Ireneusz Walz
Po dopłynięciu do Brazylii Olek zdecydował się kontynuować podróż na północ, do USA. Musiał jednak poczekać na dobrą pogodę. Czas postanowił spędzić na spłynięciu Amazonką. I tam omal nie stracił życia, kiedy dwa razy został napadnięty.
- Napadło mnie pięciu rabusiów i przystawili mi rewolwer do skroni - wspominał najgroźniejsze zdarzenie. - Wtedy dowiedziałem się, jak mocną mam psychikę, bo próbowałem ich przekonać, żeby nie rabowali wszystkiego. Próbowałem wyciszyć ich agresję spokojnym głosem i ruchami. Później analizowałem to zachowanie. Nie wiedziałem, że aż tak mocny jestem psychicznie. I po tym wydarzeniu mogę sobie powiedzieć: Olek, jesteś twardym facetem.
WYWIAD Z DOBĄ PO PIERWSZEJ WYPRAWIE
W drugą ekspedycję wyruszył w 2014 r., za początek i koniec trasy wybrał najbardziej oddalone od siebie punkty w Europie i Ameryce Północnej. Wypłynął z Lizbony, a po 167 dniach dotarł do New Smyrna Beach na Florydzie.
Fot. Piotr Chmieliński
Fot. Cezary Aszkiełowicz / Agencja Gazeta
Po drodze jednak zatrzymał się na kilka tygodni na Bermudach, gdzie konieczne było naprawienie uszkodzonego steru.
Aleksander Doba
Ostatnia podróż znacząco różniła się od poprzednich. Trasa była trudniejsza (patrz mapa), bo wiodła północną częścią Atlantyku i w przeciwnym kierunku: z zachodu na wschód. Najtrudniejszym momentem był sztorm, który dopadł go już we wschodniej części oceanu. Fale dochodziły do 10 metrów. Najgorszy moment nastąpił, gdy sztorm już się uspokajał, a Doba zorientował się, że stracił dryfkotwę. To jak mały spadochron, który wrzucony do wody pozwala sterować kajakiem w sztormowych warunkach.
- Wpiąłem się do liny asekuracyjnej i popełzłem na rufę. Musiałem szybko zamontować zastępczą dryfkotwę, bo gdyby kilka grzywaczy uderzyło w bok kajaka, mogłyby go rozbić. Wszystko trwało dwie minuty. Później ciężko oddychałem. Dotarło do mnie, co zrobiłem. Wolę nie myśleć, co by się stało, gdyby któryś z grzywaczy mnie trafił - mówił później Doba.
CZYTAJ TEŻ: Doba opowiada, a w tle taki sztorm, że go nie słychać
Wszystkie komentarze