- Jak zostawałem dyrektorem, przychodziłem do teatru, w którym przedstawienia grano w tygodniu rano, dla szkół, i w sobotę wieczorem. Pierwszą rzeczą, o jakiej pomyślałem, to żeby zrobić teatr widza - mówi Adam Opatowicz, dyrektor Teatru Polskiego. - Oczywiście można się za to narazić na zarzut, że robi się teatr pod publikę. Ale w gruncie rzeczy istotą w teatrze jest spotkanie z widzem.
Po pięciu latach dyrektorowania wpuścił na scenę pierwszą farsę.
- "Mayday" uruchomiło ładną aurę, że na bilety do teatru trzeba poczekać - wspomina. - Ale tak naprawdę sytuację odwróciło "Wesele" Janusza Józefowicza. Większość krytyków na nie pomstowała. A bilety szły jak świeże bułeczki. To zbudowało dobry klimat wokół naszego teatru.
Krytycy teatralni podejrzewają, że teatry robią farsy dla podreperowania budżetu lub dlatego, że się komercjalizują.
Opatowicz zrezygnował z porannych przedstawień, choć były gwarantem frekwencji. A potem łatwiejsze tytuły lokował na początku tygodnia, a trudniejsze w weekend.
Teraz w Polskim mają najwięcej rekordowych przedstawień. Nie tylko "Mayday". "Prywatną klinikę" od lutego 2004 r. grali 432 razy, "Pornografa" w Czarnym Kocie Rudym od 20 lat - 365 razy. Jak burza idzie "Kogut w rosole" na dużej scenie: od 2012 r. już 118 razy.
Leszek Kołakowski po premierze "Transantlantyku" w Teatrze Polskim w Szczecinie powiedział, że nie widział lepszej inscenizacji Gombrowicza. "Mistrza i Małgorzatę" grają 17. rok. "Mieszczanie" Gorkiego w reż. Antona Malikova są najlepszym przedstawieniem ubiegłego roku.
- O miłości, śmierci, o rzeczach najważniejszych w życiu człowieka i o samym człowieku można opowiadać w różny sposób - mówi Opatowicz. - Te dwie maski, które symbolizują teatr, smutna i wesoła, mówią coś ważnego: że o tym wszystkim można mówić z poczuciem humoru i bardzo poważnie. Balansowanie na różnych nastrojach, między tym co jest wzruszeniem, a tym co jest radością, to moja satysfakcja. Szekspir też to robił. W najbardziej dramatycznych sztukach miał takie zeskoki, kiedy uwodził i bawił. Bo jak ci ludzie [w elżbietańskim teatrze] musieli cztery godziny stać, czasami w zimnie, deszczu, to nie mogli tylko utyskiwać na władzę, dostrzegać swoje zło, cierpieć. Musieli też pośmiać się i mieć wytchnienie.
Wszystkie komentarze