Potrafiła postawić pytania, które zostawały w młodym człowieku. Często były to pytania bez odpowiedzi, rzucone w przestrzeń, by wywołać w niej zamęt. To właśnie część z tych pytań, które nie dawały mi spokoju, pchnęła mnie na studia.
Jak on to robił, że nam się chciało uczyć francuskiego, i to tak bardzo, że na te lekcje czekaliśmy? Na pierwszej lekcji nauczył nas melodyjnego zdania "Combien de fenetres il y a dans la classe?" ("Ile okien jest w klasie?") "Brzmiało to pięknie, byłam zachwycona" - wspomina koleżanka z klasy.
Gdy dyskutowano nad zmianami systemowymi w polskiej oświacie, często mówiła mi, że na szczęście my tu reformujemy, a i tak zadzwoni dzwonek i nauczyciel weźmie dziennik i z całą swoją wiedzą i mądrością pójdzie po prostu uczyć dzieci. Anna Radziwiłł - moja oświatowa nauczycielka.
Zapamiętałam ich dwoje. Ją - bo była ostra, ironiczna, miała poczucie humoru, wiedziała czego chce i strasznie jej zależało, żebyśmy i my się tego dowiedzieli. Jego - bo decyzja o wyborze zawodu była chyba najgorszą w jego życiu; już to wiedział i strasznie mu było z tym źle.
Gdy pewnej majowej nocy umierała w szpitalu na Arkońskiej, była sama. Może czuła żal po niespełnionym życiu, a może ulgę, że jej cierpienia się kończą. A może jedynie drobne rozczarowanie, że nie spotka już bliskich, których widziała jeszcze wieczorem i którzy obiecali odwiedzić ją z rana ponownie. Nawet to się nie udało.
Słońce tutaj inaczej świeci, ma inne kolory, dosłownie, ma czysty blask. Powietrze jest czyste, zupełnie inaczej niż w naszym starym Poznaniu. Mnie się tu bardzo podoba, mimo tych ogromnych zniszczeń. Za duże pieniądze nie opuściłbym teraz Szczecina - pisał kilka tygodni po przybyciu do miasta
Nadmiernie upudrowana kronika rodzinna bywa odpowiednikiem dywanu, pod który zamiatamy trudne sprawy
Profesorka literaturoznawstwa, poetka, pisarka, krytyczka literacka. Feministka. Wnikliwa obserwatorka szczecińskiej rzeczywistości. Będzie naszym gościem podczas spotkania organizowanego w ramach "Akademii Opowieści".
Znalazłam świadectwo Czesława Miłosza, który odwiedzał Marię Flukowską. Była żoną jednego z jego bliskich kolegów. I napisał, że u Marii, niczym w mieszkaniu u Matki Bożej, przy stole siada pełno żydowskich dzieci.
Byle patrol milicji mógł dostrzec ślady farby na dłoniach, więc chodził w rękawiczkach nawet latem. Tłukł poezję, prozę, miesięczniki, nieregularniki, plakaty i ulotki. Dziś w dawnej drukarni hoduje kozy
Zosi Byszewskiej na pensji w Warszawie się nie podobało. Po ojcu była przywiązana do ziemi.
Czy to takie dziwne, że biegał po łące i machał rękami z nadzieją, że kiedyś wzbije się w górę? Ja nie widzę w tym nic dziwnego. W końcu jedną z pierwszych rzeczy, których uczą w Hogwarts Harrego Pottera, jest latanie (w tym wypadku na miotle). Nie widzę w Piotrze wariata. Raczej mędrca.
Kim jest najważniejszy człowiek w Twoim życiu? Napisz nam o tym i wygraj nagrody pieniężne.
Copyright © Wyborcza sp. z o.o.